Dlaczego stworzyliśmy Animal Rescue Team?

Mam na imię Ewa. Od jakiegoś czasu mieszkam w Republice Malediwskiej. Zwierzęta zawsze były bliskie mojemu sercu. Kiedy widzę, że dzieje im się krzywda, nie potrafię przejść obojętnie. Tak jest też teraz.
 
Male jest miastem bardzo tłocznym, głośnym, pełnym motocykli i samochodów, z ciemnymi zaułkami, w które lepiej jest nie zapuszczać się nocą. A wszędzie na ulicach, nielicznych trawnikach, pomiędzy budynkami i pod samochodami są chore koty, które potrzebują pilnej pomocy.
 

Koty nie są tu kastrowane. Jeszcze kilka lat temu w całym kraju nie było ani jednej (!!!) kliniki weterynaryjnej. Teraz są trzy, ale opieka weterynaryjna jest na razie bardzo mało dostępna, droga i dotyczy w zasadzie wyłącznie zwierząt domowych. 

Dlatego nikt tu nie kastruje wolno żyjących kotów, więc ich populacja ciągle wzrasta. Dostęp do leków i do jakiegokolwiek leczenia jest bardzo trudny. Dlatego wiele kociąt umiera w cierpieniu zaraz po urodzeniu albo po kilku miesiącach, żyjąc w warunkach na jakie nie zasługuje żadna istota na świecie.

Podczas ulewnych deszczy kotom brakuje schronienia a `maleńkie kocie dzieci umierają, bo po prostu się topią. Te trochę starsze zarażają się od siebie różnymi chorobami. Umierają też z głodu te, które nie potrafią znaleźć pożywienia. Dramat tych kotów sprawia, że nie jestem w stanie przejść obok nich obojętnie. To nie ich wina, że urodziły się właśnie tu.

Razem z kilkoma miejscowymi wolontariuszami robimy co możemy, żeby poprawić los tych biednych stworzeń. Niestety nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim cierpiącym kotom, ponieważ każde leczenie wiąże się tu z ogromnymi kosztami.

Dlatego nikt tu nie kastruje wolno żyjących kotów, więc ich populacja ciągle wzrasta. Dostęp do leków i do jakiegokolwiek leczenia jest bardzo trudny. Dlatego wiele kociąt umiera w cierpieniu zaraz po urodzeniu albo po kilku miesiącach, żyjąc w warunkach na jakie nie zasługuje żadna istota na świecie.